Don't Starve Wiki
Advertisement
Beefalowatatack

Poranna kawa jak zwykle znalazła miejsce na moim szarym biurku, aby zmobilizować mnie do działania. Wolfgang otrzepał śnieg z majestatycznych wąsów i wciągnął na głowę bawoli kapelusz. Znajdujące się na niej rogi jednoznacznie określały jego miejsce w stadach ciągnących na południe. Oczywiście miały też związek z wiernością pozostawionej w innej świecie Wendy, ale o tym Wolfgang nie chciał rozmawiać.Pełen nadziei zajrzał do lodówki, jednak cukierki dawno wywiało i nie miał czym sobie poprawić nastoju. Cylinder oraz wytworna kamizelka były zdecydowanie, zbyt przewiewne na tą porę roku. Z cichym westchnieniem poklepał drzemiącego pod klatką z ptakiem, Chestera, który przyjaźnie otwarł paszczęki pokazując zawartość. Powalający zapach mokrego futra i miotające się we wnętrzu króliki zadecydowały, że dzisiaj na śniadanie będzie mięsny gulasz. Odrywając radośnie kawałki futerka i uszy od piszczących stworzeń, zastanawiał się, czy nie zrobić z nich nauszników. Może w następnym świecie spotka jakąś słodką Willow i w sam raz będą na mały prezent? Nie. Zarzucił ten pomysł i z rozmachem wypluł kostkę na ziemię. Dzisiaj czas naklepać tego dziada MacTuska, który bezczelnie gnieździ się na jego terenach i za nic ma sobie jego władzę. Na dodatek cholera zabiera najlepsze dobra, a tym samym jego perspektywy rozwoju są coraz gorsze.

Wolfgang ujął w dłoń kolec macki, zarzucił na ramiona plecak w którym pobrzękiwała zbroja nocy i raźnie ruszył kupiastymi śladami stada, które przeszło niedaleko obozu ostatniej nocy. O dziwo zarówno on, jak i bawoły szły w tym samym kierunku. Na horyzoncie majaczyło się lśniące igloo MacTuska, mały WeeTusk akurat wpychał do pyska rzucającą się jeszcze rybę, kiedy dostrzegł JEGO. Wolfgang niosąc w dłoni włócznie z wypisanym na twarzy dostojeństwem przewodził grupie wykwalifikowanych bawołów - morderców. Ich czerwone zady i boki kontrastowały się w bielą śniegu. W oczach czaiła się dzika furia samca, któremu zabrano samice. Ryba wypadła Wee z rąk, jak zaczarowany wpatrywał się w nowe rogi na czapce Wolfganga. O nie! Najwyraźniej zabił on przywódce stada, aby przejąć władzę nad tą gromadą! Była to prawda, właśnie tam Wolf, stracił swoją najlepszą broń. Poświęcenie to dało mu jednak siłę tysiąc razy większą nim miał wcześniej.

- Pimpuś, nie! - wybełkotał MacTusk, wychodząc z igloo. Śnieżny pies zarzucając tyłkiem pognał w kierunku gromady i z rozmachem wgryzł się w luźne gatki siłacza. Nadszedł czas walki. Bawoły rykiem oznajmiły swoje rozdrażnienie i rzuciły się na biednego psa. Kawałki mięsa i resztki kłów pozostały po ich przejściu. Oszalałe po ataku na ich nowego przywódce, rzuciły się prosto na rodzinę morsów. Rozsądny ojciec błyskawicznie zaciągnął mało rozgarniętego syna do budowli, wypuszczając na zewnątrz wszystkie ogary. Rozpoczęła się walka.

Wolfgang w zamyśleniu cerując nogawkę portek, przyglądał się całej batalii nie przykładając do niej palca. Mięso potwora oraz powybijane zęby i rogi walały się po ziemi, a rozjuszone stado dawało pokaz swojej siły. Najwyżej poczeka, aż obie strony się zmęczą i wtedy zgarnie łup. Grunt to się nie zmęczyć, prawda?

Niekończąca się bitwa

Advertisement